logo
Szukaj
open close

Bieszczady 2015 – Ajwen na wakacjach – relacja

Slide
Pobierz aplikację

i zacznij pracę nad swoją dietę!

Tagi

Bieszczady 2015 – Ajwen na wakacjach – relacja

bieszczady-dzien-1-21-1024x768.jpg

Bieszczady to był pomysł spontaniczny. Miał być Trans Alp i rowery czyli codziennie wzniesienia powyżej 2000m, do tego widoki i boskie techniczne zjazdy a z powodu braku kondycji trzeba było odwołać. No cóż… nie zawsze mamy co sobie wymarzymy. Ważne by dobrze zmierzyć siły 🙂 Bezpieczniej było odwołać i zamienić na coś innego niż każdego dnia się stresować, że się opóźnia grupę lub że nogi nie dają rady. Relacja z 2014 roku.

Zatem Bieszczady po 7 latach nieobecności. Pamiętam je jako ciągnące się ścieżki, długie trasy bez schronisk. Całodzienne wyprawy, cisza, zieleń, dookoła tylko lasy i połoniny. Ten duch Bieszczad… Specyficzny, wyjątkowe miejsce!!


Bieszczady dzień 1

Oto i jestem po latach, zakochana na nowo. Wczoraj ogłosiłam, że jadę w Bieszczady i kilka osób napisało do mnie, że jest lub będzie, że chętnie ze mną podrepta. Dzisiaj miła niespodzianka, spotkałam się z Krystianem w Ustrzykach Dolnych (tych na górze). Super człowiek, chciał mi pogratulować tego co na co dzień robię dla innych. Bardzo budujące, że ktoś to dostrzega, mówi o tym i chce się spotkać by mi to powiedzieć osobiście. Ahhh! Pozytywnie naładowana pojechałam do Hotelu Górskiego PTTK w Ustrzykach Górnych czyli tych na końcu Polski. Hotel rodem z PRL-u 🙂 tu czas się zatrzymał, ale czego oczekiwać kiedy w piątek się rezerwuje kwatery na niedzielę w szczycie sezonu. Nie jest źle, w końcu nie w takich już warunkach się mieszkało, a skoro jest wifi to wszystko gra i tak cały dzień jestem na szlaku.

Dzisiaj napisała do mnie również Kasia, z którą się poznałam na Dzikim Gotowaniu. Aj ten świat jest mały. Kasia jest z Brukseli, wpadła w Bieszczady (niemal tu gdzie ja w tym samym czasie), jutro razem zdobywamy Bukowe Berdo, Tarnice i Szeroki Wierch. Może w porywach Halicz.

Wjeżdżając w teren Bieszczad mona znaleźć wyjątkowe tablice przy drodze „uwaga rysie”, „uwaga niedźwiedzie” 🙂 Z tymi niedźwiedziami to pamiętam historię z Transcarpatii.

Nie wiem czy jest jeszcze takie drugie miejsce w Polsce gdzie można spotkać misie, rysie, wilki i Ajwen 🙂

Po zalokowaniu się w hotelu mieliśmy nie za wiele czasu więc wybraliśmy się na Tarnicę, najwyższy szczyt w Bieszczadach. 11km trasa tam i powrót, według Endomondo 611m przewyższenia, 3h spacer z fotkami i wzdychaniem. Udało się!! Przeżyłam to co 7 lat temu kiedy pierwszego dnia wyruszyłam w góry. Dzisiaj cały dzień było pochmurnie, kiedy wchodziliśmy koło 17:00 rozpogodziło się, a chmury zaczęły snuć się po górach. Nie ma piękniejszego widoku. To jest ten stan, który kocham najbardziej, kiedy po burzy wychodzi słońce, a chmury snują się po szczytach, do tego widok zachodzącego słońca. W tym momencie więcej mi nie potrzeba, chciałabym zatrzymać te chwile!

Dzisiaj pochwaliłam się grzechem w McCafe – oj, wiem… nie ładnie, każdy ma swoje słabości, ale teraz muszę znowu zgrzeszyć 🙂 odkryłam czekoladę ręcznie robioną: 1. z trawą żubrówkową, grejpfrutem i malinami, 2. z miętą i żurawiną, 3. z goji i ziarnem kakao. Nie mogłam przejść obojętnie. Jestem czekoladoholikiem 🙂

Jutro czekoladki idą ze mną zwiedzać połoniny, do tego mam jeszcze dżem ze świni, kabanosy totalnie bez dodatków od naszych podopolskich gospodarzy, mam miód z pasieki Jah Mayi i daktyle. To będzie super dzień!

Fotogaleria dzień 1


Bieszczady dzień 2

bieszczady dzien 2 (14)Boszzzz padam… ponad 30km i 1300m przewyższeń. Na szlaku byliśmy 10 godzin! Zaczęliśmy przed 9:00 w Widełkach. Niebieski szlak na Bukowe Berdo. Długo było nudno, w lesie, pod górę, żadnych widoków. Jednak wyjście na połoninę rozwiało wszelkie nasze podejrzenia co do nudności tego szlaku. Najpierw szliśmy po łąkach w trawie po pachy, później między jagodami i skałkami. Widoki rekompensowały wszelki trud. Z Bukowego Berda odbiliśmy na Halicz i z powrotem do Ustrzyk Górnych czerwonym szlakiem. Zeszło cały dzień. Najgorsze na koniec było zejście. Zejścia są chyba gorsze od wejść. Wróciłam tak zmęczona z gór, że zabrakło sił na kolację.

Na szlak zabrałam: ekologiczne morele, daktyle i figi. Kabanosy bez dodatków, pomidora, ogórki, paprykę i dżem ze świni. Była moc 🙂 do czasu kiedy trzeba było schodzić. Wtedy pojawił się jakiś zjazd psychiczny.

Dzisiaj z nami była Kasia z córką, o której wczoraj wspominałam. To był piękny dzień. Towarzysko, widokowo, było sporo czasu do przemyśleń, choć główną myślą było… dojść, dotrwać. Dlatego właśnie wysiłek fizyczny tak relaksuje i resetuje głowę.

Fotogaleria dzień 2


Bieszczady dzień 3

bieszczady dzien 3 (1)W myśl zasady czym się strułeś tym się lecz, skoro po wczorajszym jest problem z poruszaniem się, spaniem i w ogóle śniadanie przeciągnięte do granic możliwości żeby tylko odwlec czas wyjścia na szlak – to dzisiaj równie długa trasa. Zacznijmy od śniadania bo wzbudziło duże zainteresowanie. Dzisiaj był dżem ze świni połączony z dżemem z wiśni. Czyli smalec ze skwarkami i dżem. Do tego ogórek kiszony na lepsze trawienie. Dla mnie połączenie smaków super, do tego syte i trochę węglowodanów (glikogen dla mięśni). Do tego był jakaś marna parówka, z wszystkiego beznadziejnego wybrałam ją.

Na szlak wyszliśmy z Ustrzyk Górnych – czerwonym na Połoninę Caryńską, droga przez las szybko zleciała i oczom ukazały się cudne łąki – ten widok jest super. Wyżej było coraz piękniej i coraz bardziej wiało. Musiałam używać kijków żeby wiatr nie zdmuchnął 55kg ze szlaku. Trasa szybko nam zleciała, zeszliśmy do Brzegi Górne (fuj zejście, jak nie lubię, nosz tak złowieszczyłam na przyrodę, że nawaliła tych kamieni na zejściu i do tego taką stromiznę… przy okazji pozdrowiłam kilku ciekawych turystów w sandałach i pana z parasolem w plecaku).

Z Brzegów Górnych – podejście na Połoninę Wetlińską. Szlak czerwony pielgrzymkowy. Wszyscy cisnęli do Schroniska Chatka Puchatka, w którym nic poza herbatą i żurkiem nie ma. Efekt – wrażenia jak znad Morskiego Oka, oblężenie turystów wcinających pod schroniskiem bułki. Byli również panowie w japonkach i panie w sandałach. Kilka kobiet w sukienkach i balerinach, co z tego że wiało tak, że miałam koszulkę, sweter, kurtkę, chustkę na szyi i na głowie i kaptur. Albo nie znam się na modzie górskiej albo jestem zmarzluch 🙂

Szybko ewakuowaliśmy się na szlak po Połoninie Wetlińskiej. Turystów nieco mniej, a wiatru jakby więcej. Wiatr i chmury dodawały uroku scenerii. Mój mąż tak rozżalony, że w Puchatku nie było naleśników z jagodami stwierdził „w tych Bieszczadach nic nie ma, ciągle tylko łazimy” 🙂 No przecież po to tu jesteśmy, na szczęście po jakimś czasie przeszedł mu foch. Mnie tam od tego łażenia ładują się akumulatory. Moim prądem są widoki.

Nasz obiad na szlaku to: dżem ze świni (zabrany swojski z domu), kabanosy bez dodatków, masło (mała kostka), kilka fig. Później jeszcze na Smerku była przekąska – tutejsza ręcznie robiona czekolada.

Ze Smerka – super zejście, jak ich nie lubię, tak te nie było złe. Prawie całe zbiegliśmy, tak szło szybciej i mniej obciążająco dla bioder. Dwa podejście i dwa zejścia dzisiaj – ciężki dzień.

Trasa: Ustrzyki Górne, Połonina Caryńska, Połonina Wetlińska, Smerek, wioska Smerek, PKS – Ustrzyki. Sama trasa piechotą – wg Endomondo 28km, 1390m przewyższeń.

Dzisiaj miałam ochotę na kolację: kasza gryczana, gulasz wieprzowy i ogórki kiszone. Później poczułam zew na cukier – cola (w szklanej butelce 0,2l lubię tak przy okazji aktywności fizycznej).

Cały jadłospis:

  • śniadanie: smalec ze skwarkami, dżem z wiśniami, parówka, ogórek kiszony
  • przekąska: 2 figi
  • obiad: kilka kabanosów, masło, smalec ze skwarkami
  • przekąska: pasek czekolady gorzkiej
  • kolacja: kasza gryczana, gulasz wieprzowy, ogórek kiszony po kolacji: cola

Fotogaleria dzień 3

Bieszczady dzień 4

Dzisiejszy poranek był beznadziejny…. Bolało mnie biodro po wczorajszym zejściu z gór, pierwszy raz w życiu coś takiego :/ wiem że mam źle skonstruowane stawy biodrowe ale do tej pory nie dawały o sobie znać przy chodzeniu (łyknęłam na noc MSM aktywną siarkę 5g i witaminę C askorbinian sodu 10g, rano ból był mniejszy ale był). Do tego poranek powitał nas ulewą i z zapowiedzi pogodowych raczej miało już tak pozostać z tendencją do polepszania się około 12:00/16:00. Tragiczna wiadomość o śmierci znajomej zdołowała mnie całkowicie. Później jeszcze informacja o śmierci Kulczyka. Jakiś taki dół psychiczny. Życie jest kruche, nieprzewidywalne, co z tego że masz kasę, jak się za nią później nie możesz uleczyć jeśli jesteś ciężko chory, o śmierci czy życiu decydują przypadki, miejsca, chwile. Zarabiamy żeby żyć, a później trzeba płacić żeby żyć, choć czasami już żadne pieniądze nie pomogą. Jak znaleźć środek między zarabianiem a odpoczywaniem. Jak znaleźć harmonię… życie jest tak kruche, że każdy dzień może być ostatnim, nie zdążysz się pożegnać, powiedzieć kocham, przeprosić, załatwić wszystkich niezałatwionych spraw…

bieszczady dzien 3 (4)Koło 12:00 pomimo deszczu pozbieraliśmy się na szlak by dalej nie dołować się w ciemnym pokoju hotelowym z jednym małym okienkiem. Do szlaku było około 3-4km asfaltem. W planie była Wielka Rawka (1307m) i Krzemieniec (Kremenaros) na styku trzech granic. Szlak niebieski z Ustrzyk Górnych.

Biodro mnie tak bolało, że chciało mi się płakać, myślałam że nie dojdę do miejsca w którym szlak odbija w teren. Ale Ajwen jest twardy, zacisnęłam zęby i kuśtykałam. Rano łyknęłam jeszcze MSM i witaminę C, a podczas drogi wizualizowałam sobie jak moje biodro się samo – leczy. Przypomniały mi się przypadki osób, które przez noc wyleczyły się z nowotworów. No więc mając te 4km czasu – szłam i myślałam i wizualizowałam, choć ciężko było zagłuszyć ból. Robert wrócił po samochód, że też nie wpadliśmy by dojechać ten kawałek na parking skąd rozpoczynał się szlak…

Idąc drogą asfaltową zaczęło LAĆ!! No co za pech. Ból biodra, kuśtykanie, blisko śmigające samochody, niemal na lusterko z łokciem i ulewa. Dokuśtykałam do wejścia na szlak i schowałam się pod małym daszkiem (foto: ja, smutna mina i moje kije w deszczu). Zjadłam kabanosy, pogadałam z innym osobnikiem, który również chował się przed deszczem (dojechał Robert). Siedziałam i czekałam, aż skończy padać. Hmmm. Nagle patrzę idą turyści na szlak z parasolami 🙂 No wczoraj się z tego śmiałam, ale teraz zaświtała mi idea… Zamiast czekać na słońce naucz się tańczyć w deszczu!

Zapukałam do śpiącego w samochodzie męża – idziemy!! Ja biorę parasolkę i idę w górę na szlak. Oczywiście wyśmiał mnie, paniusia z parasolką 🙂 Ale lepsze to niż iść w ortalionach pod górę ukiszonym jak stopa w bucie wędrowcy po całym dniu chodzenia. Robert się zestroił w ortaliony, później się rozbierał, ale generalnie strzelił focha. Znowu warknął… „kilometry będziemy nabijać, iść żeby iść, jak tam nic nie ma i pada i będzie padać cały dzień”. Strzelił focha na deszcz, na mój parasol i na to że za wolno chodzę. No i poszedł na przód.

No to ja paniusia kuśtykałam z parasolką pod górę. Czas wejścia miał być 3h, weszliśmy w 1,5h (taka wolna jestem). Pod górę okazało się biodro bolało dużo mniej niż po płaskim, więc chwile podejścia były ulgą dla nogi. A było co podchodzić, bo podejście na Wielką Rawkę niebieskim szlakiem jest strome. W lesie było ciemno, mgliście, złowieszczo. Chcąc nie chcąc zaczęłam myśleć o niedźwiedziach, czy dostaje się tyle adrenaliny, że przestaje boleć noga żeby szybko uciekać?

Na trasie było sporo korzeni, kamieni, błota, oj błoto było boskie. Szłam i wizualizowałam sobie cel. Ta góra, podejście – to taka droga do celu. Nigdy nie jest łatwo, droga jest zwykle wyboista, a nagroda jest po wielu trudach. Wiem dlaczego góry dają mi taką moc. Są odzwierciedleniem życia. To takie przezwyciężanie problemów, pięcie się, wspinanie i na końcu szczyt – nagroda i ogromna satysfakcja, poczucie MOCY! Ja mogę, udało się, uda się więc wszystko co sobie wymarzę (zwizualizuję).

bieszczady dzien 4 (17)Tutaj pojawiało się pytanie po co idę? Pada, jest szaro, mgliście, nic na górze nie zobaczę, tylko mgłę, deszcz i wiatr. Dzwoniły mi w uszach słowa Roberta „trzaskamy kilometry…” E tam… mam cel, idę, pomimo wszystko, i taka właśnie jestem. Mam swój cel i do niego dążę, słowa „złowieszczących” mi dźwięczą w uszach, ale widząc swój cel – zmierzam ku niemu z pełnym przekonaniem o sukcesie.

Wdrapałam się na szczyt. Nic nie było widać. Zimno, wiatr hulał niezły, do tego byliśmy w chmurach i nad nami chmury. Wydawało się – zero szans na przejaśnienie. Kilka fotek, żeby uwiecznić cel, otworzyliśmy Studencką, ale już mi nie smakuje jak kiedyś (podejrzewam że to kwestia jedzenia prawdziwych czekolad). Robert chciał schodzić, miał wizję naleśników w Chacie Wędrowca (o której wspomniał mu wczoraj fejsbuk). Powiedziałam: „poczekajmy 5 minut”. I nagle…

Mocniej zawiało i część chmur zeszła poniżej nas. Pojawiło się słońce, widoki zapierające dech w piersiach, popłakałam się ze szczęścia. Może to zabrzmi trywialnie. Dla Roberta to po prostu czysty przypadek, ale on jest racjonalistą, a dla mnie to metafo
ra, a ja jestem marzycielem, wizjonerem, stale sobie coś wyobrażam, wizualizuję i kreuję w myślach. To słońce – to nagroda. Cel, trud, ból, góra, deszcz, mgła, strach w lesie, pot, zimno, wiatr, brak wizji – mgła, wierzyłam w mój cel i nagle wyszło słońce! Może to przypadek ale mi to właśnie dało siłę i wiarę w powodzenie tego co sobie zwizualizowałam. Z tak naładowanymi bateriami mogę wracać do pacy. Ajwen w niebie – film.

Zejście nie było złe, biodro dawało radę. Najgorzej było po płaskim i po śliskich deskach. Debilny pomysł ze ścieżkami z desek. Bieszczadzki Park Narodowy czyha na turystów, a im śliską deskę pod nogi by se coś połamali. Rozumiem, że się potknę o kamień czy korzeń, ale jeśli mam napis nie zbaczaj ze szlaku i szlak wytyczony ścieżką ze śliskich desek to mam wrażenie, że ktoś chce komuś zrobić krzywdę.

Po zejściu ze szlaku pojechaliśmy do Wetliny do słynnej Chaty Wędrowca. Boszzzz – zaje… Wszystko mi się podobało: karta, która była kartą i gazetą, w oczekiwaniu na jadło nie zdążyłam wszystkiego poczytać, sklepik z piwem, kofolą i własnymi wyrobami, wystrój, naleśniki opatentowane, piwa lokalne, baranina. Aj… szkoda że nie odkryliśmy tego wcześniej. Ja zjadłam comber barani – boski, a Robert oczywiście że naleśnika ze wszystkim.

Dotarliśmy do hotelu… prawie nie boli mnie biodro. Cud? Film – jesteśmy w chmurach.

Ciekawa jestem jutra. Jutro Wetlina – Rabia Skała i może Czerteż i na pewno Chata Wędrowca 🙂

Fotogaleria dzień 4


Bieszczady dzień 5

Poranek przywitał nas deszczem i standardowo małym oknem w ciemnym pokoju hotelowym. Ten hotel dołuje, ta ciemnica to jak cela, nie zachęca to pozostawania we wnętrzach. Dlatego mimo deszczu szybko ewakuowaliśmy się. Najpierw oczywiście śniadanie. Dzisiaj nie było co zjeść :/ dżem ze świni został zepsuty dodatkiem cebulki, więc to była jakaś mamałyga nie do pomieszania z dżemem truskawkowym, były parówki – najgorsze z najgorszych możliwych parówek (nie tknęłam), wędliny – marki wędlina (wszystkie takie same), ser (?), dwie dziwne sałatki, każda z makaronem, pewnie zbiór z kilku dni (tzw. 10 w 1). Ostatecznie zjadłam pieczone mięso, dżem truskawkowy, dwie kostki masła i jeszcze raz mięso.

bieszczady dzien 5 (11)Na szlak ruszyliśmy z Wetliny. Robert tak marudził ostatnio „ciągle tylko chodzimy, nic tu nie ma, nabijamy kilometry”, że w końcu wykrakał 🙂 Dzisiaj był dzień nabijania kilometrów. Najnudniejsza z nudnych tras w Bieszczadach. Po raz pierwszy miałam dość, byłam zmęczona psychicznie i chciałam odwrotu do cywilizacji. Szliśmy zielonym szlakiem z Wetliny na Jawornik, a później Riabią Skałę. Trasa beż żadnej gry wstępnej, od razu stromo, ślisko, błotniście, kamieniście, momentami stopnie wysokości 80cm, stale przez las. Od Jawornika – dalej przez las, już po niemal płaskim. Całe 7km, jakieś 2,5h drogi bez żadnego widoku poza drzewami. Tu nawet ptaki nie ćwierkają w lesie!

Zastanawiam się dlaczego tak właściwie jest, że w Bieszczadach bardziej bzyczą owady niż ćwierkają ptaki. Nie chodzi mi o Połoniny lecz o las, w którym też jest cichooooo.

W lesie było ponuro bo pogoda pochmurna, mgła wiła się między drzewami, no i tak szliśmy i szliśmy, aż mnie biodro z tego niezadowolenia rozbolało. Przed szczytem Paportna, przy paśniku z jagodami spotkaliśmy pana. Tak ciekawie opowiadał o niedźwiedziach i innych ciekawych spotkaniach w lesie, że chciało się słuchać i słuchać. Przeszedł po górach ponad 30 tysięcy kilometrów. WOW. No to teraz widziałam już niedźwiedzia wszędzie… Skoro ptaków nie ma to pewnie niedźwiedzia teraz spotkam. Wyobraźnia zaczęła działać. Tfu tfu, skoro mózg ma taką moc lepiej pomyśleć, że biodro się samo – leczy.

Doszliśmy na Riabią Skałę, widok taki sę, ale nagroda była, chmury się rozeszły i pojawiły się widoki na Połoniny, na Słowację i Ukrainę. Poszliśmy jeszcze kawałek w stronę Czoła, ale wiało nudą, błotem, trawami, lasem i brakiem widoków.

Wróciliśmy tą samą trasą, wyszło nam niecałe 20km. Łażenia właśnie dla łażenia i zaliczenia kilometrów. Kra Kra Kra… Biodro tak mnie bolało, że myślałam że nie dojdę.

Trasa była tak nudna, że dokonałam pewnych dziwnych przemyśleń. Podzielę się jednym z nich. Nie lubię słów: petarda, ogień, deptaj, dzida, nie zdążymy, strzała, pozdrawiam. Pewnie macie takie słowa, które są używane w różnych kontekstach i sytuacjach.

Ja to zawsze mówię, „jeszcze kąsek…” wiedząc, że jeszcze sporo trasy przed nami, za to mnie chyba nie lubią. Teraz kiedy mi jest ciężko, a ktoś tak do mnie mówi też się wkurzam.

  • Ogień, dzida, strzała – ledwo zipię, jest mi ciężko, a ktoś myśli że ja się relaksuje, chce mnie pośpieszyć i mówi tak do mnie… hehe, no i jak tu lubić to słowo jak ja na tym ogniu idę czy jadę od początku trasy.
  • Nie zdążymy…. nie lubię się śpieszyć, szczególnie jak są ładne widoki w górach. Pytam się, ale gdzie mamy zdążyć? Że nie zdążymy do hotelu? Że przed zmrokiem? – zwykle słowo użyte w szerokim kontekście i nie adekwatnie do sytuacji (np. w środku lasu o 15:00).
  • Pozdrawiam – taki teks jak ktoś już nie ma argumentów w polemice, odpowiedź „pozdrawiam” czyli coś w stylu „tak, bo tak, nie bo nie”.
  • Petarda – chyba jak coś jest smaczne, albo fajne, albo działa cuda. Chyba wolę po prostu określenie to jest smaczne, to działa tak i tak, czuję się po tym tak i tak. A może po prostu jestem staromodna i nie chwytam tych nowych określeń jak: petarda, kot, chu..we, pozamiatane, ten – tego, no – to, no teges itp.
  • Aaa no i wkurzają mnie słowa typu: zawsze, wszystko. Np. ty zawsze wszystko zepsujesz. Ty zawsze robisz…. Ty wszystko co robisz to…. Nie cierpię takich uogólnień, bo to oznacza, że ktoś nie dostrzega starań, szczególnych okazji, szczególnych zachowań. Takie uogólnienie to jak wiadro lodowatej wody i odechciewa się wszelkiej działalności innej niż ta za którą się usłyszało zawsze czy wszystko lub to i to.

Więcej przemyśleń nie zdradę, bo jak się tyle godzin idzie, żeby iść to sporo ciekawych rzeczy można przemyśleć i wymyślić.

Wreszcie dotarliśmy do Chaty Wędrowca, cały dzień o tym myślałam w przerwie między innymi myślami. Zamówiłam sobie polędwiczki wieprzowe marynowane w ziołach, Robert jagnięcinę siekaną, na deser był naleśnik, a właściwie racuch. Zwykle nie jadam takich rzeczy no ale być i nie spróbować choć raz słynnego racucha?!? (był pyszny). 

Zaraz po dotarciu do Chaty zamówiłam espresso, na połatanie popsutej psychiki, która dzisiaj siadła. I kiedy tak sobie siedzę, piję i delektuję się i oglądam zdjęcia, których niemal brak (nudna trasa), podchodzi dziewczyna „Cześć jestem Magda, znamy się z fejsbuka”. Fajne 🙂 Co czyni fejsbuk i opcja lokalizuj.

Reszta pobytu w Chacie minęła przefantastycznie. Usiedliśmy przy jednym stoliku z Magdą i jej mężem, no i jak to w zawodzie, kiedy spotyka się dwóch dietetyków – było o śliskim temacie 😛

Dziękuję za miły czas!! :*

Po kolacji zeszliśmy jeszcze do sklepiku Pani Ewy – właścicielki Chaty Wędrowca. Pani Ewa wyśledziła mnie wczoraj na fejsbuku 🙂 (ah ten fejs). Zakupiliśmy lokalne browary, cydr, własne dżemy Pani Ewy. Tu znowu spędziliśmy czas na pogawędce o tym, że w Bieszczadach nie ma kur, więc nie ma skąd brać wiejskich jaj. Nie ma kur, nie ma ptaków, nie ma rolnictwa, mało kto cokolwiek uprawia czy hoduje. Do tej pory oceniałam Bieszczady przez pryzmat przyrody – skoro jest taka cudna – to cała reszta jest logicznym następstwem, a tu takie zaskoczenie.

Muszę tu przyjechać jesienią! Bieszczady są wtedy na pewno przecudne. Do zobaczenia!

PS. Po kolacji zorientowałam się, że biodro mnie nie boli – ah ta psychika 🙂

Fotogaleria dzień 5

Zobacz również

Warsztaty – Dzika kuchnia
Ciężko we Włoszech być na diecie – narty 2015
TransAlp 2014 – Wyprawa rowerem w Dolomity
Podsumowanie 2014 – ajwen nie patrzy wstecz

Ciekawostki

Reklama na biletach do Bieszczadzkiego Parku Narodowego, natura ?

ciekawostki (5)

Uwaga – ważne informacje, przeczytaj zanim zastosujesz lub skopiujesz.


Autor



Iwona Wierzbicka

Bieszczady to był pomysł spontaniczny. Miał być Trans Alp i rowery czyli codziennie wzniesienia powyżej 2000m, do tego widoki i boskie techniczne zjazdy a z powodu braku kondycji trzeba było odwołać. No cóż… nie zawsze mamy co sobie wymarzymy. Ważne by dobrze zmierzyć siły 🙂 Bezpieczniej było odwołać i zamienić na coś innego niż każdego dnia się stresować, że się opóźnia grupę lub że nogi nie dają rady. Relacja z 2014 roku.

Zatem Bieszczady po 7 latach nieobecności. Pamiętam je jako ciągnące się ścieżki, długie trasy bez schronisk. Całodzienne wyprawy, cisza, zieleń, dookoła tylko lasy i połoniny. Ten duch Bieszczad… Specyficzny, wyjątkowe miejsce!!


Bieszczady dzień 1

Oto i jestem po latach, zakochana na nowo. Wczoraj ogłosiłam, że jadę w Bieszczady i kilka osób napisało do mnie, że jest lub będzie, że chętnie ze mną podrepta. Dzisiaj miła niespodzianka, spotkałam się z Krystianem w Ustrzykach Dolnych (tych na górze). Super człowiek, chciał mi pogratulować tego co na co dzień robię dla innych. Bardzo budujące, że ktoś to dostrzega, mówi o tym i chce się spotkać by mi to powiedzieć osobiście. Ahhh! Pozytywnie naładowana pojechałam do Hotelu Górskiego PTTK w Ustrzykach Górnych czyli tych na końcu Polski. Hotel rodem z PRL-u 🙂 tu czas się zatrzymał, ale czego oczekiwać kiedy w piątek się rezerwuje kwatery na niedzielę w szczycie sezonu. Nie jest źle, w końcu nie w takich już warunkach się mieszkało, a skoro jest wifi to wszystko gra i tak cały dzień jestem na szlaku.

Dzisiaj napisała do mnie również Kasia, z którą się poznałam na Dzikim Gotowaniu. Aj ten świat jest mały. Kasia jest z Brukseli, wpadła w Bieszczady (niemal tu gdzie ja w tym samym czasie), jutro razem zdobywamy Bukowe Berdo, Tarnice i Szeroki Wierch. Może w porywach Halicz.

Wjeżdżając w teren Bieszczad mona znaleźć wyjątkowe tablice przy drodze „uwaga rysie”, „uwaga niedźwiedzie” 🙂 Z tymi niedźwiedziami to pamiętam historię z Transcarpatii.

Nie wiem czy jest jeszcze takie drugie miejsce w Polsce gdzie można spotkać misie, rysie, wilki i Ajwen 🙂

Po zalokowaniu się w hotelu mieliśmy nie za wiele czasu więc wybraliśmy się na Tarnicę, najwyższy szczyt w Bieszczadach. 11km trasa tam i powrót, według Endomondo 611m przewyższenia, 3h spacer z fotkami i wzdychaniem. Udało się!! Przeżyłam to co 7 lat temu kiedy pierwszego dnia wyruszyłam w góry. Dzisiaj cały dzień było pochmurnie, kiedy wchodziliśmy koło 17:00 rozpogodziło się, a chmury zaczęły snuć się po górach. Nie ma piękniejszego widoku. To jest ten stan, który kocham najbardziej, kiedy po burzy wychodzi słońce, a chmury snują się po szczytach, do tego widok zachodzącego słońca. W tym momencie więcej mi nie potrzeba, chciałabym zatrzymać te chwile!

Dzisiaj pochwaliłam się grzechem w McCafe – oj, wiem… nie ładnie, każdy ma swoje słabości, ale teraz muszę znowu zgrzeszyć 🙂 odkryłam czekoladę ręcznie robioną: 1. z trawą żubrówkową, grejpfrutem i malinami, 2. z miętą i żurawiną, 3. z goji i ziarnem kakao. Nie mogłam przejść obojętnie. Jestem czekoladoholikiem 🙂

Jutro czekoladki idą ze mną zwiedzać połoniny, do tego mam jeszcze dżem ze świni, kabanosy totalnie bez dodatków od naszych podopolskich gospodarzy, mam miód z pasieki Jah Mayi i daktyle. To będzie super dzień!

Fotogaleria dzień 1


Bieszczady dzień 2

bieszczady dzien 2 (14)Boszzzz padam… ponad 30km i 1300m przewyższeń. Na szlaku byliśmy 10 godzin! Zaczęliśmy przed 9:00 w Widełkach. Niebieski szlak na Bukowe Berdo. Długo było nudno, w lesie, pod górę, żadnych widoków. Jednak wyjście na połoninę rozwiało wszelkie nasze podejrzenia co do nudności tego szlaku. Najpierw szliśmy po łąkach w trawie po pachy, później między jagodami i skałkami. Widoki rekompensowały wszelki trud. Z Bukowego Berda odbiliśmy na Halicz i z powrotem do Ustrzyk Górnych czerwonym szlakiem. Zeszło cały dzień. Najgorsze na koniec było zejście. Zejścia są chyba gorsze od wejść. Wróciłam tak zmęczona z gór, że zabrakło sił na kolację.

Na szlak zabrałam: ekologiczne morele, daktyle i figi. Kabanosy bez dodatków, pomidora, ogórki, paprykę i dżem ze świni. Była moc 🙂 do czasu kiedy trzeba było schodzić. Wtedy pojawił się jakiś zjazd psychiczny.

Dzisiaj z nami była Kasia z córką, o której wczoraj wspominałam. To był piękny dzień. Towarzysko, widokowo, było sporo czasu do przemyśleń, choć główną myślą było… dojść, dotrwać. Dlatego właśnie wysiłek fizyczny tak relaksuje i resetuje głowę.

Fotogaleria dzień 2


Bieszczady dzień 3

bieszczady dzien 3 (1)W myśl zasady czym się strułeś tym się lecz, skoro po wczorajszym jest problem z poruszaniem się, spaniem i w ogóle śniadanie przeciągnięte do granic możliwości żeby tylko odwlec czas wyjścia na szlak – to dzisiaj równie długa trasa. Zacznijmy od śniadania bo wzbudziło duże zainteresowanie. Dzisiaj był dżem ze świni połączony z dżemem z wiśni. Czyli smalec ze skwarkami i dżem. Do tego ogórek kiszony na lepsze trawienie. Dla mnie połączenie smaków super, do tego syte i trochę węglowodanów (glikogen dla mięśni). Do tego był jakaś marna parówka, z wszystkiego beznadziejnego wybrałam ją.

Na szlak wyszliśmy z Ustrzyk Górnych – czerwonym na Połoninę Caryńską, droga przez las szybko zleciała i oczom ukazały się cudne łąki – ten widok jest super. Wyżej było coraz piękniej i coraz bardziej wiało. Musiałam używać kijków żeby wiatr nie zdmuchnął 55kg ze szlaku. Trasa szybko nam zleciała, zeszliśmy do Brzegi Górne (fuj zejście, jak nie lubię, nosz tak złowieszczyłam na przyrodę, że nawaliła tych kamieni na zejściu i do tego taką stromiznę… przy okazji pozdrowiłam kilku ciekawych turystów w sandałach i pana z parasolem w plecaku).

Z Brzegów Górnych – podejście na Połoninę Wetlińską. Szlak czerwony pielgrzymkowy. Wszyscy cisnęli do Schroniska Chatka Puchatka, w którym nic poza herbatą i żurkiem nie ma. Efekt – wrażenia jak znad Morskiego Oka, oblężenie turystów wcinających pod schroniskiem bułki. Byli również panowie w japonkach i panie w sandałach. Kilka kobiet w sukienkach i balerinach, co z tego że wiało tak, że miałam koszulkę, sweter, kurtkę, chustkę na szyi i na głowie i kaptur. Albo nie znam się na modzie górskiej albo jestem zmarzluch 🙂

Szybko ewakuowaliśmy się na szlak po Połoninie Wetlińskiej. Turystów nieco mniej, a wiatru jakby więcej. Wiatr i chmury dodawały uroku scenerii. Mój mąż tak rozżalony, że w Puchatku nie było naleśników z jagodami stwierdził „w tych Bieszczadach nic nie ma, ciągle tylko łazimy” 🙂 No przecież po to tu jesteśmy, na szczęście po jakimś czasie przeszedł mu foch. Mnie tam od tego łażenia ładują się akumulatory. Moim prądem są widoki.

Nasz obiad na szlaku to: dżem ze świni (zabrany swojski z domu), kabanosy bez dodatków, masło (mała kostka), kilka fig. Później jeszcze na Smerku była przekąska – tutejsza ręcznie robiona czekolada.

Ze Smerka – super zejście, jak ich nie lubię, tak te nie było złe. Prawie całe zbiegliśmy, tak szło szybciej i mniej obciążająco dla bioder. Dwa podejście i dwa zejścia dzisiaj – ciężki dzień.

Trasa: Ustrzyki Górne, Połonina Caryńska, Połonina Wetlińska, Smerek, wioska Smerek, PKS – Ustrzyki. Sama trasa piechotą – wg Endomondo 28km, 1390m przewyższeń.

Dzisiaj miałam ochotę na kolację: kasza gryczana, gulasz wieprzowy i ogórki kiszone. Później poczułam zew na cukier – cola (w szklanej butelce 0,2l lubię tak przy okazji aktywności fizycznej).

Cały jadłospis:

  • śniadanie: smalec ze skwarkami, dżem z wiśniami, parówka, ogórek kiszony
  • przekąska: 2 figi
  • obiad: kilka kabanosów, masło, smalec ze skwarkami
  • przekąska: pasek czekolady gorzkiej
  • kolacja: kasza gryczana, gulasz wieprzowy, ogórek kiszony po kolacji: cola

Fotogaleria dzień 3

Bieszczady dzień 4

Dzisiejszy poranek był beznadziejny…. Bolało mnie biodro po wczorajszym zejściu z gór, pierwszy raz w życiu coś takiego :/ wiem że mam źle skonstruowane stawy biodrowe ale do tej pory nie dawały o sobie znać przy chodzeniu (łyknęłam na noc MSM aktywną siarkę 5g i witaminę C askorbinian sodu 10g, rano ból był mniejszy ale był). Do tego poranek powitał nas ulewą i z zapowiedzi pogodowych raczej miało już tak pozostać z tendencją do polepszania się około 12:00/16:00. Tragiczna wiadomość o śmierci znajomej zdołowała mnie całkowicie. Później jeszcze informacja o śmierci Kulczyka. Jakiś taki dół psychiczny. Życie jest kruche, nieprzewidywalne, co z tego że masz kasę, jak się za nią później nie możesz uleczyć jeśli jesteś ciężko chory, o śmierci czy życiu decydują przypadki, miejsca, chwile. Zarabiamy żeby żyć, a później trzeba płacić żeby żyć, choć czasami już żadne pieniądze nie pomogą. Jak znaleźć środek między zarabianiem a odpoczywaniem. Jak znaleźć harmonię… życie jest tak kruche, że każdy dzień może być ostatnim, nie zdążysz się pożegnać, powiedzieć kocham, przeprosić, załatwić wszystkich niezałatwionych spraw…

bieszczady dzien 3 (4)Koło 12:00 pomimo deszczu pozbieraliśmy się na szlak by dalej nie dołować się w ciemnym pokoju hotelowym z jednym małym okienkiem. Do szlaku było około 3-4km asfaltem. W planie była Wielka Rawka (1307m) i Krzemieniec (Kremenaros) na styku trzech granic. Szlak niebieski z Ustrzyk Górnych.

Biodro mnie tak bolało, że chciało mi się płakać, myślałam że nie dojdę do miejsca w którym szlak odbija w teren. Ale Ajwen jest twardy, zacisnęłam zęby i kuśtykałam. Rano łyknęłam jeszcze MSM i witaminę C, a podczas drogi wizualizowałam sobie jak moje biodro się samo – leczy. Przypomniały mi się przypadki osób, które przez noc wyleczyły się z nowotworów. No więc mając te 4km czasu – szłam i myślałam i wizualizowałam, choć ciężko było zagłuszyć ból. Robert wrócił po samochód, że też nie wpadliśmy by dojechać ten kawałek na parking skąd rozpoczynał się szlak…

Idąc drogą asfaltową zaczęło LAĆ!! No co za pech. Ból biodra, kuśtykanie, blisko śmigające samochody, niemal na lusterko z łokciem i ulewa. Dokuśtykałam do wejścia na szlak i schowałam się pod małym daszkiem (foto: ja, smutna mina i moje kije w deszczu). Zjadłam kabanosy, pogadałam z innym osobnikiem, który również chował się przed deszczem (dojechał Robert). Siedziałam i czekałam, aż skończy padać. Hmmm. Nagle patrzę idą turyści na szlak z parasolami 🙂 No wczoraj się z tego śmiałam, ale teraz zaświtała mi idea… Zamiast czekać na słońce naucz się tańczyć w deszczu!

Zapukałam do śpiącego w samochodzie męża – idziemy!! Ja biorę parasolkę i idę w górę na szlak. Oczywiście wyśmiał mnie, paniusia z parasolką 🙂 Ale lepsze to niż iść w ortalionach pod górę ukiszonym jak stopa w bucie wędrowcy po całym dniu chodzenia. Robert się zestroił w ortaliony, później się rozbierał, ale generalnie strzelił focha. Znowu warknął… „kilometry będziemy nabijać, iść żeby iść, jak tam nic nie ma i pada i będzie padać cały dzień”. Strzelił focha na deszcz, na mój parasol i na to że za wolno chodzę. No i poszedł na przód.

No to ja paniusia kuśtykałam z parasolką pod górę. Czas wejścia miał być 3h, weszliśmy w 1,5h (taka wolna jestem). Pod górę okazało się biodro bolało dużo mniej niż po płaskim, więc chwile podejścia były ulgą dla nogi. A było co podchodzić, bo podejście na Wielką Rawkę niebieskim szlakiem jest strome. W lesie było ciemno, mgliście, złowieszczo. Chcąc nie chcąc zaczęłam myśleć o niedźwiedziach, czy dostaje się tyle adrenaliny, że przestaje boleć noga żeby szybko uciekać?

Na trasie było sporo korzeni, kamieni, błota, oj błoto było boskie. Szłam i wizualizowałam sobie cel. Ta góra, podejście – to taka droga do celu. Nigdy nie jest łatwo, droga jest zwykle wyboista, a nagroda jest po wielu trudach. Wiem dlaczego góry dają mi taką moc. Są odzwierciedleniem życia. To takie przezwyciężanie problemów, pięcie się, wspinanie i na końcu szczyt – nagroda i ogromna satysfakcja, poczucie MOCY! Ja mogę, udało się, uda się więc wszystko co sobie wymarzę (zwizualizuję).

bieszczady dzien 4 (17)Tutaj pojawiało się pytanie po co idę? Pada, jest szaro, mgliście, nic na górze nie zobaczę, tylko mgłę, deszcz i wiatr. Dzwoniły mi w uszach słowa Roberta „trzaskamy kilometry…” E tam… mam cel, idę, pomimo wszystko, i taka właśnie jestem. Mam swój cel i do niego dążę, słowa „złowieszczących” mi dźwięczą w uszach, ale widząc swój cel – zmierzam ku niemu z pełnym przekonaniem o sukcesie.

Wdrapałam się na szczyt. Nic nie było widać. Zimno, wiatr hulał niezły, do tego byliśmy w chmurach i nad nami chmury. Wydawało się – zero szans na przejaśnienie. Kilka fotek, żeby uwiecznić cel, otworzyliśmy Studencką, ale już mi nie smakuje jak kiedyś (podejrzewam że to kwestia jedzenia prawdziwych czekolad). Robert chciał schodzić, miał wizję naleśników w Chacie Wędrowca (o której wspomniał mu wczoraj fejsbuk). Powiedziałam: „poczekajmy 5 minut”. I nagle…

Mocniej zawiało i część chmur zeszła poniżej nas. Pojawiło się słońce, widoki zapierające dech w piersiach, popłakałam się ze szczęścia. Może to zabrzmi trywialnie. Dla Roberta to po prostu czysty przypadek, ale on jest racjonalistą, a dla mnie to metafo
ra, a ja jestem marzycielem, wizjonerem, stale sobie coś wyobrażam, wizualizuję i kreuję w myślach. To słońce – to nagroda. Cel, trud, ból, góra, deszcz, mgła, strach w lesie, pot, zimno, wiatr, brak wizji – mgła, wierzyłam w mój cel i nagle wyszło słońce! Może to przypadek ale mi to właśnie dało siłę i wiarę w powodzenie tego co sobie zwizualizowałam. Z tak naładowanymi bateriami mogę wracać do pacy. Ajwen w niebie – film.

Zejście nie było złe, biodro dawało radę. Najgorzej było po płaskim i po śliskich deskach. Debilny pomysł ze ścieżkami z desek. Bieszczadzki Park Narodowy czyha na turystów, a im śliską deskę pod nogi by se coś połamali. Rozumiem, że się potknę o kamień czy korzeń, ale jeśli mam napis nie zbaczaj ze szlaku i szlak wytyczony ścieżką ze śliskich desek to mam wrażenie, że ktoś chce komuś zrobić krzywdę.

Po zejściu ze szlaku pojechaliśmy do Wetliny do słynnej Chaty Wędrowca. Boszzzz – zaje… Wszystko mi się podobało: karta, która była kartą i gazetą, w oczekiwaniu na jadło nie zdążyłam wszystkiego poczytać, sklepik z piwem, kofolą i własnymi wyrobami, wystrój, naleśniki opatentowane, piwa lokalne, baranina. Aj… szkoda że nie odkryliśmy tego wcześniej. Ja zjadłam comber barani – boski, a Robert oczywiście że naleśnika ze wszystkim.

Dotarliśmy do hotelu… prawie nie boli mnie biodro. Cud? Film – jesteśmy w chmurach.

Ciekawa jestem jutra. Jutro Wetlina – Rabia Skała i może Czerteż i na pewno Chata Wędrowca 🙂

Fotogaleria dzień 4


Bieszczady dzień 5

Poranek przywitał nas deszczem i standardowo małym oknem w ciemnym pokoju hotelowym. Ten hotel dołuje, ta ciemnica to jak cela, nie zachęca to pozostawania we wnętrzach. Dlatego mimo deszczu szybko ewakuowaliśmy się. Najpierw oczywiście śniadanie. Dzisiaj nie było co zjeść :/ dżem ze świni został zepsuty dodatkiem cebulki, więc to była jakaś mamałyga nie do pomieszania z dżemem truskawkowym, były parówki – najgorsze z najgorszych możliwych parówek (nie tknęłam), wędliny – marki wędlina (wszystkie takie same), ser (?), dwie dziwne sałatki, każda z makaronem, pewnie zbiór z kilku dni (tzw. 10 w 1). Ostatecznie zjadłam pieczone mięso, dżem truskawkowy, dwie kostki masła i jeszcze raz mięso.

bieszczady dzien 5 (11)Na szlak ruszyliśmy z Wetliny. Robert tak marudził ostatnio „ciągle tylko chodzimy, nic tu nie ma, nabijamy kilometry”, że w końcu wykrakał 🙂 Dzisiaj był dzień nabijania kilometrów. Najnudniejsza z nudnych tras w Bieszczadach. Po raz pierwszy miałam dość, byłam zmęczona psychicznie i chciałam odwrotu do cywilizacji. Szliśmy zielonym szlakiem z Wetliny na Jawornik, a później Riabią Skałę. Trasa beż żadnej gry wstępnej, od razu stromo, ślisko, błotniście, kamieniście, momentami stopnie wysokości 80cm, stale przez las. Od Jawornika – dalej przez las, już po niemal płaskim. Całe 7km, jakieś 2,5h drogi bez żadnego widoku poza drzewami. Tu nawet ptaki nie ćwierkają w lesie!

Zastanawiam się dlaczego tak właściwie jest, że w Bieszczadach bardziej bzyczą owady niż ćwierkają ptaki. Nie chodzi mi o Połoniny lecz o las, w którym też jest cichooooo.

W lesie było ponuro bo pogoda pochmurna, mgła wiła się między drzewami, no i tak szliśmy i szliśmy, aż mnie biodro z tego niezadowolenia rozbolało. Przed szczytem Paportna, przy paśniku z jagodami spotkaliśmy pana. Tak ciekawie opowiadał o niedźwiedziach i innych ciekawych spotkaniach w lesie, że chciało się słuchać i słuchać. Przeszedł po górach ponad 30 tysięcy kilometrów. WOW. No to teraz widziałam już niedźwiedzia wszędzie… Skoro ptaków nie ma to pewnie niedźwiedzia teraz spotkam. Wyobraźnia zaczęła działać. Tfu tfu, skoro mózg ma taką moc lepiej pomyśleć, że biodro się samo – leczy.

Doszliśmy na Riabią Skałę, widok taki sę, ale nagroda była, chmury się rozeszły i pojawiły się widoki na Połoniny, na Słowację i Ukrainę. Poszliśmy jeszcze kawałek w stronę Czoła, ale wiało nudą, błotem, trawami, lasem i brakiem widoków.

Wróciliśmy tą samą trasą, wyszło nam niecałe 20km. Łażenia właśnie dla łażenia i zaliczenia kilometrów. Kra Kra Kra… Biodro tak mnie bolało, że myślałam że nie dojdę.

Trasa była tak nudna, że dokonałam pewnych dziwnych przemyśleń. Podzielę się jednym z nich. Nie lubię słów: petarda, ogień, deptaj, dzida, nie zdążymy, strzała, pozdrawiam. Pewnie macie takie słowa, które są używane w różnych kontekstach i sytuacjach.

Ja to zawsze mówię, „jeszcze kąsek…” wiedząc, że jeszcze sporo trasy przed nami, za to mnie chyba nie lubią. Teraz kiedy mi jest ciężko, a ktoś tak do mnie mówi też się wkurzam.

  • Ogień, dzida, strzała – ledwo zipię, jest mi ciężko, a ktoś myśli że ja się relaksuje, chce mnie pośpieszyć i mówi tak do mnie… hehe, no i jak tu lubić to słowo jak ja na tym ogniu idę czy jadę od początku trasy.
  • Nie zdążymy…. nie lubię się śpieszyć, szczególnie jak są ładne widoki w górach. Pytam się, ale gdzie mamy zdążyć? Że nie zdążymy do hotelu? Że przed zmrokiem? – zwykle słowo użyte w szerokim kontekście i nie adekwatnie do sytuacji (np. w środku lasu o 15:00).
  • Pozdrawiam – taki teks jak ktoś już nie ma argumentów w polemice, odpowiedź „pozdrawiam” czyli coś w stylu „tak, bo tak, nie bo nie”.
  • Petarda – chyba jak coś jest smaczne, albo fajne, albo działa cuda. Chyba wolę po prostu określenie to jest smaczne, to działa tak i tak, czuję się po tym tak i tak. A może po prostu jestem staromodna i nie chwytam tych nowych określeń jak: petarda, kot, chu..we, pozamiatane, ten – tego, no – to, no teges itp.
  • Aaa no i wkurzają mnie słowa typu: zawsze, wszystko. Np. ty zawsze wszystko zepsujesz. Ty zawsze robisz…. Ty wszystko co robisz to…. Nie cierpię takich uogólnień, bo to oznacza, że ktoś nie dostrzega starań, szczególnych okazji, szczególnych zachowań. Takie uogólnienie to jak wiadro lodowatej wody i odechciewa się wszelkiej działalności innej niż ta za którą się usłyszało zawsze czy wszystko lub to i to.

Więcej przemyśleń nie zdradę, bo jak się tyle godzin idzie, żeby iść to sporo ciekawych rzeczy można przemyśleć i wymyślić.

Wreszcie dotarliśmy do Chaty Wędrowca, cały dzień o tym myślałam w przerwie między innymi myślami. Zamówiłam sobie polędwiczki wieprzowe marynowane w ziołach, Robert jagnięcinę siekaną, na deser był naleśnik, a właściwie racuch. Zwykle nie jadam takich rzeczy no ale być i nie spróbować choć raz słynnego racucha?!? (był pyszny). 

Zaraz po dotarciu do Chaty zamówiłam espresso, na połatanie popsutej psychiki, która dzisiaj siadła. I kiedy tak sobie siedzę, piję i delektuję się i oglądam zdjęcia, których niemal brak (nudna trasa), podchodzi dziewczyna „Cześć jestem Magda, znamy się z fejsbuka”. Fajne 🙂 Co czyni fejsbuk i opcja lokalizuj.

Reszta pobytu w Chacie minęła przefantastycznie. Usiedliśmy przy jednym stoliku z Magdą i jej mężem, no i jak to w zawodzie, kiedy spotyka się dwóch dietetyków – było o śliskim temacie 😛

Dziękuję za miły czas!! :*

Po kolacji zeszliśmy jeszcze do sklepiku Pani Ewy – właścicielki Chaty Wędrowca. Pani Ewa wyśledziła mnie wczoraj na fejsbuku 🙂 (ah ten fejs). Zakupiliśmy lokalne browary, cydr, własne dżemy Pani Ewy. Tu znowu spędziliśmy czas na pogawędce o tym, że w Bieszczadach nie ma kur, więc nie ma skąd brać wiejskich jaj. Nie ma kur, nie ma ptaków, nie ma rolnictwa, mało kto cokolwiek uprawia czy hoduje. Do tej pory oceniałam Bieszczady przez pryzmat przyrody – skoro jest taka cudna – to cała reszta jest logicznym następstwem, a tu takie zaskoczenie.

Muszę tu przyjechać jesienią! Bieszczady są wtedy na pewno przecudne. Do zobaczenia!

PS. Po kolacji zorientowałam się, że biodro mnie nie boli – ah ta psychika 🙂

Fotogaleria dzień 5

Zobacz również

Warsztaty – Dzika kuchnia
Ciężko we Włoszech być na diecie – narty 2015
TransAlp 2014 – Wyprawa rowerem w Dolomity
Podsumowanie 2014 – ajwen nie patrzy wstecz

Ciekawostki

Reklama na biletach do Bieszczadzkiego Parku Narodowego, natura ?

ciekawostki (5)

Uwaga – ważne informacje, przeczytaj zanim zastosujesz lub skopiujesz.


Autor

Iwona Wierzbicka
6 sierpnia 2015

Tagi

Komentarzy: 2

  1. KokosAnka 6 sierpnia 2015 o 17:38

    Pani Iwono, widzę, że na paleo rosną nie tylko włosy i paznokcie ale również i rzęsy ;))))) super widoki, żałuję, że i mnie tam nie było :((((

Pozostaw komentarz

Trzeba się zalogować, aby dodawać komentarze.

Podobne tematy

Paleo jadłospis 19-07-2014 podróż

Położyłam się spać prawie o 3:00 a wstałam o 6:00. Trzy godziny snu, kiedy wczoraj spałam 5 i przed wczoraj również tak mało… Rano byłam jak zombie i po raz pierwszy nie chciało mi się…

WIĘCEJ >

Paleo jadłospis 8-08-2014 nos

Nadszedł piątek, ostatni dzień, jutro wyjazd na 2 tygodnie. Najpierw tydzień w okół Balatonu rowerami z sakwami i namiotem, razem ze skrzatem. Później jeszcze tydzień Chorwacja – Włochy z namiotem ale bez rowerów. Pakowanie w…

WIĘCEJ >

Paleo jadłospis 1-10-2014

Dzisiaj był dorsz z pieca, kiszony ogórek, surówka z marchwi i buraków, do tego 0,5l soku z marchwi. Obiad był "chudy", czyli bez tłuszczu zatem uzupełniłam węglowodanami z soku marchwiowego. Dawno się tak dobrze nie

WIĘCEJ >

Survival – Realna Kuchnia – oczami Ajwen

Następnie przystąpiliśmy do rozbioru tuszy. Po wyciągnięciu żołądka i jelit można było obejrzeć wszystkie narządy. Każdy dało się łatwo rozpoznać. Oddzieliliśmy tkankę tłuszczową - łój barani jest cennym źródłem energii i można go wykorzystać do

WIĘCEJ >