Samotność w diecie

Więzienie własnego umysłu
Samotność to najbardziej dobijająca człowieka rzecz na świecie. W każdym aspekcie rozumienia tego uczucia. Nieistotne jest to, czy jesteśmy samotni, bo zostawił nas partner, czy zostaliśmy sami na starość. Jest to uczucie żalu, straty czegoś i wypełniającej nas pustki. W dzisiejszym zabieganym świecie coraz więcej osób jest samotnych. Niby wszyscy mają setki lub tysiące znajomych na facebook’u, ale tak naprawdę są sami. Tracimy zdolności interpersonalne, coraz bardziej robimy się sztuczni i na pokaz. Zakładamy maski, które mają pokazywać światu, że nasze życie jest piękne, szczęśliwe i kolorowe, a zaciszu swojego domu siadamy sami w fotelu i chce nam się wyć.
Co ciekawe, doświadczenia te bardzo dobrze przenoszą się na nasze życie kulinarne i samotność w diecie.
Gdy jesteśmy sami w domu jest wszystko w porządku i możemy powiedzieć, że jest „normalnie”.
Szykujemy sobie śniadanie, obiad, kolację. Wszystko jest tak, jak powinno być. Niezależnie od tego na jakiej diecie jesteśmy i na jaką chorobę cywilizacyjną cierpimy. Wiemy, że to co robimy, robimy dla siebie i dla swojego zdrowia. Jeśli jesteśmy osobami, które są tego świadome, to bez większego problemu znosimy pokusy na jakie wystawiają nas nasze zmysły – wzrok i węch. Po prostu staramy się usuwać z domu produkty których nie możemy jeść, lub jeśli jada je któreś z naszych domowników, nie eksponujemy ich na widoku.
Goście, goście
Wszystko się lekko chwieje w posadach gdy mamy gości. Standardem jest wielkie, teatralne zdziwienie:
– Jak to? Nie masz cukru w domu?
Dalej może być już tylko gorzej. Zaczyna się wydziwianie przy stole, dlaczego podaliśmy daną rzecz tak, a nie inaczej, gdzie jest chleb do zagryzienia zupy, dlaczego nie ma mleka do kawy i dlaczego te ciasta są takie dziwne.
Człowiek się napracował, wydał pieniądze na eko/bio produkty i zamiast podziękowania słyszy żale, utyskiwania, a na końcu drwiny z swojego stylu odżywiania.
Równie (nie)wesoło może być kiedy my idziemy w gości. Możemy mieć oczywiście nadzieję, że gospodarz uszanuje nasz styl życia/dietę, bądź wykaże się empatią lub zrozumieniem. A nadzieja jest matką… Jak to wygląda w praktyce? Wesoło. Wchodzę do teściowej i słyszę, że na obiad będzie rosół – ale dla Was bez makaronu!
Oczywiście ton głosu sugeruje, że coś z nami jest „nie tak”. No dobra, rosół nawet dobry, o dziwo, z wiejskiego kurczaka. Co na drugie danie? Rolady wołowe (inaczej zrazy wołowe). Odruchowo pytam czy jest tam mąka pszenna, ponieważ zrazy obtacza się w mące, smaży z każdej strony, podlewa wodą, dodaje warzyw i później ta obsmażona mąka zagęszcza sos.
– Nie ma, dla Was są zrobione osobno i dostaniecie bez sosu – tym razem wypowiedziane tonem jakby to było za karę.
– Super, a niech mamusia mi jeszcze powie: co jest w środku w tych pysznych maminych zrazikach?
– Jak to co? Normalnie jest. Wołowina, boczek, cebulka, ogórek kiszony, majeranek i skórki od chleba.
– To my poprosimy jeszcze rosołku, bo aż tak głodni nie jesteśmy, a te nasze zraziki mamusia sobie rzuci do sosu i na jutro na obiad jak znalazł.
Dietetyczne pole minowe
Tak to wygląda, gdzie człowiek nie pójdzie, tam jakaś mina czeka na nieuważną nogę. Brak szacunku, zrozumienia, umiejętności kulinarnych i empatii dla ludzi na diecie, to niestety norma. Czy jest na to jakaś rada? Jasne, że tak. Nie da się walczyć z całym światem, najlepiej ludzi uświadamiać i nie próbować zmieniać. Swoją postawą i przykładem należy dawać innym impuls do zainteresowania się naszym stylem życia. A jeśli jeszcze mamy poprawę wyników badań lub dana choroba nam przestaje dokuczać, to od razu się ludzie interesują co takiego zadziałało. A jeśli jeszcze mamy jakieś spektakularne zmiany, schudniemy 30 kg, włosy nam zaczną odrastać na głowie, przejdzie nam chroniczny katar, to już w ogóle będzie sensacja wśród znajomych i rodziny. W praktyce wygląda to tak, że otoczenie widząc efekty naszych działań w końcu też może chcieć spróbować „cudownej diety”. Większość ludzi jednak ma problemy z wytrwaniem w swoich postanowieniach. Po pewnym czasie wracają do starych nawyków/zachowań. Jednak już będą wiedzieli coś więcej o nas i chociaż trochę rozumieli nasze stanowisko. Na zasadzie:
– No dobra, ja na Twojej diecie nie wytrzymałem, ale Ciebie podziwiam i jedz sobie jak chcesz.
No dobrze, ale co zrobić, gdy nadal jest się samemu we wrogim kulinarnie środowisku?
Najprościej święta robić u siebie w domu. Zaprosić rodzinę, każdy niech coś przyniesie co lubi do jedzenia, a my będziemy mieć pewność, że na świątecznym stole jest kilka rzeczy, które na pewno możemy śmiało zjeść.
Imprezy u znajomych? Najlepiej zaproponować, żeby każdy przyniósł coś ze sobą, mając swoje wiktuały wiemy co jemy i nie ryzykujemy sytuacji typu:
– Jedz śmiało, ta pizza jest bez glutenu, tylko sera żółtego trochę za dużo daliśmy.
Z rodziną najlepiej wychodzi się…
Jak z kolei rozwiązać problem odwiedzin rodzinnych? Wiemy już, że nawet jak się teściowa stara, to i tak jedzenie u niej to rosyjska ruletka. My jedziemy po prostu ze swoim obiadem. Robimy coś łatwego do odgrzania dzień wcześniej. Pakujemy od razu w garnek lub rondelek, owijamy folią, żeby nic nie kapało i jedziemy. Na miejscu informujemy szanownych gospodarzy, że jesteśmy samowystarczalni, nawet swoje garnki mamy. W spokoju odgrzewamy sobie posiłek, wiedząc, że po konsumpcji poza domem nic nas nie będzie boleć 🙂
Jakie potrawy są najwygodniejsze w transporcie na imprezy? Albo bierzemy w naczyniu w którym robiliśmy np. ciasto w blaszce, lub przekładamy do pudełek, a sosy do słoików:
- Wszelkie zdrowe ciasta, które mają stałą strukturę, np. bananowiec czy szarlotka
- Słupki pociętych warzyw z dipami na zimno, np. czosnkowy z awokado
- Chipsy z jarmużu
- Frytki z batatów
- Sałaty wszelkiego rodzaju
- Pasztety
Jeśli potrzebujesz wsparcia dołącz do naszej grupy na Facebook’u!
Powiązane materiały:
Webinarium: Samotność w dietetycznej rzeczywistości
Uwaga – ważne informacje, przeczytaj zanim zastosujesz lub skopiujesz
Autor

Paweł Jackowski
Więzienie własnego umysłu
Samotność to najbardziej dobijająca człowieka rzecz na świecie. W każdym aspekcie rozumienia tego uczucia. Nieistotne jest to, czy jesteśmy samotni, bo zostawił nas partner, czy zostaliśmy sami na starość. Jest to uczucie żalu, straty czegoś i wypełniającej nas pustki. W dzisiejszym zabieganym świecie coraz więcej osób jest samotnych. Niby wszyscy mają setki lub tysiące znajomych na facebook’u, ale tak naprawdę są sami. Tracimy zdolności interpersonalne, coraz bardziej robimy się sztuczni i na pokaz. Zakładamy maski, które mają pokazywać światu, że nasze życie jest piękne, szczęśliwe i kolorowe, a zaciszu swojego domu siadamy sami w fotelu i chce nam się wyć.
Co ciekawe, doświadczenia te bardzo dobrze przenoszą się na nasze życie kulinarne i samotność w diecie.
Gdy jesteśmy sami w domu jest wszystko w porządku i możemy powiedzieć, że jest „normalnie”.
Szykujemy sobie śniadanie, obiad, kolację. Wszystko jest tak, jak powinno być. Niezależnie od tego na jakiej diecie jesteśmy i na jaką chorobę cywilizacyjną cierpimy. Wiemy, że to co robimy, robimy dla siebie i dla swojego zdrowia. Jeśli jesteśmy osobami, które są tego świadome, to bez większego problemu znosimy pokusy na jakie wystawiają nas nasze zmysły – wzrok i węch. Po prostu staramy się usuwać z domu produkty których nie możemy jeść, lub jeśli jada je któreś z naszych domowników, nie eksponujemy ich na widoku.
Goście, goście
Wszystko się lekko chwieje w posadach gdy mamy gości. Standardem jest wielkie, teatralne zdziwienie:
– Jak to? Nie masz cukru w domu?
Dalej może być już tylko gorzej. Zaczyna się wydziwianie przy stole, dlaczego podaliśmy daną rzecz tak, a nie inaczej, gdzie jest chleb do zagryzienia zupy, dlaczego nie ma mleka do kawy i dlaczego te ciasta są takie dziwne.
Człowiek się napracował, wydał pieniądze na eko/bio produkty i zamiast podziękowania słyszy żale, utyskiwania, a na końcu drwiny z swojego stylu odżywiania.
Równie (nie)wesoło może być kiedy my idziemy w gości. Możemy mieć oczywiście nadzieję, że gospodarz uszanuje nasz styl życia/dietę, bądź wykaże się empatią lub zrozumieniem. A nadzieja jest matką… Jak to wygląda w praktyce? Wesoło. Wchodzę do teściowej i słyszę, że na obiad będzie rosół – ale dla Was bez makaronu!
Oczywiście ton głosu sugeruje, że coś z nami jest „nie tak”. No dobra, rosół nawet dobry, o dziwo, z wiejskiego kurczaka. Co na drugie danie? Rolady wołowe (inaczej zrazy wołowe). Odruchowo pytam czy jest tam mąka pszenna, ponieważ zrazy obtacza się w mące, smaży z każdej strony, podlewa wodą, dodaje warzyw i później ta obsmażona mąka zagęszcza sos.
– Nie ma, dla Was są zrobione osobno i dostaniecie bez sosu – tym razem wypowiedziane tonem jakby to było za karę.
– Super, a niech mamusia mi jeszcze powie: co jest w środku w tych pysznych maminych zrazikach?
– Jak to co? Normalnie jest. Wołowina, boczek, cebulka, ogórek kiszony, majeranek i skórki od chleba.
– To my poprosimy jeszcze rosołku, bo aż tak głodni nie jesteśmy, a te nasze zraziki mamusia sobie rzuci do sosu i na jutro na obiad jak znalazł.
Dietetyczne pole minowe
Tak to wygląda, gdzie człowiek nie pójdzie, tam jakaś mina czeka na nieuważną nogę. Brak szacunku, zrozumienia, umiejętności kulinarnych i empatii dla ludzi na diecie, to niestety norma. Czy jest na to jakaś rada? Jasne, że tak. Nie da się walczyć z całym światem, najlepiej ludzi uświadamiać i nie próbować zmieniać. Swoją postawą i przykładem należy dawać innym impuls do zainteresowania się naszym stylem życia. A jeśli jeszcze mamy poprawę wyników badań lub dana choroba nam przestaje dokuczać, to od razu się ludzie interesują co takiego zadziałało. A jeśli jeszcze mamy jakieś spektakularne zmiany, schudniemy 30 kg, włosy nam zaczną odrastać na głowie, przejdzie nam chroniczny katar, to już w ogóle będzie sensacja wśród znajomych i rodziny. W praktyce wygląda to tak, że otoczenie widząc efekty naszych działań w końcu też może chcieć spróbować „cudownej diety”. Większość ludzi jednak ma problemy z wytrwaniem w swoich postanowieniach. Po pewnym czasie wracają do starych nawyków/zachowań. Jednak już będą wiedzieli coś więcej o nas i chociaż trochę rozumieli nasze stanowisko. Na zasadzie:
– No dobra, ja na Twojej diecie nie wytrzymałem, ale Ciebie podziwiam i jedz sobie jak chcesz.
No dobrze, ale co zrobić, gdy nadal jest się samemu we wrogim kulinarnie środowisku?
Najprościej święta robić u siebie w domu. Zaprosić rodzinę, każdy niech coś przyniesie co lubi do jedzenia, a my będziemy mieć pewność, że na świątecznym stole jest kilka rzeczy, które na pewno możemy śmiało zjeść.
Imprezy u znajomych? Najlepiej zaproponować, żeby każdy przyniósł coś ze sobą, mając swoje wiktuały wiemy co jemy i nie ryzykujemy sytuacji typu:
– Jedz śmiało, ta pizza jest bez glutenu, tylko sera żółtego trochę za dużo daliśmy.
Z rodziną najlepiej wychodzi się…
Jak z kolei rozwiązać problem odwiedzin rodzinnych? Wiemy już, że nawet jak się teściowa stara, to i tak jedzenie u niej to rosyjska ruletka. My jedziemy po prostu ze swoim obiadem. Robimy coś łatwego do odgrzania dzień wcześniej. Pakujemy od razu w garnek lub rondelek, owijamy folią, żeby nic nie kapało i jedziemy. Na miejscu informujemy szanownych gospodarzy, że jesteśmy samowystarczalni, nawet swoje garnki mamy. W spokoju odgrzewamy sobie posiłek, wiedząc, że po konsumpcji poza domem nic nas nie będzie boleć 🙂
Jakie potrawy są najwygodniejsze w transporcie na imprezy? Albo bierzemy w naczyniu w którym robiliśmy np. ciasto w blaszce, lub przekładamy do pudełek, a sosy do słoików:
- Wszelkie zdrowe ciasta, które mają stałą strukturę, np. bananowiec czy szarlotka
- Słupki pociętych warzyw z dipami na zimno, np. czosnkowy z awokado
- Chipsy z jarmużu
- Frytki z batatów
- Sałaty wszelkiego rodzaju
- Pasztety
Jeśli potrzebujesz wsparcia dołącz do naszej grupy na Facebook’u!
Powiązane materiały:
Webinarium: Samotność w dietetycznej rzeczywistości
Uwaga – ważne informacje, przeczytaj zanim zastosujesz lub skopiujesz
Autor
Tagi
Komentarzy: 2
Pozostaw komentarz
Trzeba się zalogować, aby dodawać komentarze.
Podobne tematy
Kokosowe wariacje
Co to jest kokos? Każdy pewnie myśli, że kokos to orzech. A tu niespodzianka! Kokos tak naprawdę jest… pestką. Jest owocem palmy kokosowej. Rośnie w tropikach, lubi piaszczystą, słoną glebę. Kokosy dobrze unoszą się na…
WIĘCEJ >Kompedium wiedzy: cholesterol – część 2
Poznaj prawdę na temat cholesterolu, przedstawiamy dotychczasowe badania na jego temat, które są zbyt mało wiarygodne. Cholesterol nigdy nie był i nie będzie czynnikiem przyczyniającym do zwiększonego zachorowania na choroby serca. Jest to mit powtarzany
WIĘCEJ >Seler kontra Ziemniak – co wybrać?
W ziemniaku jest dużo więcej węglowodanów niż w selerze 15g/100g produktu, a niemal całość to skrobia. Pozostały ułamek węglowodanów to sacharoza i fruktoza (podobnie jak w selerze). Skrobia w obrobiona termicznie w obecności wody staje
WIĘCEJ >Śmietana – czyli co się ciekawego kryje
Kiedyś zachciało mi się jagód z cukrem i śmietaną :) Z moją manią zerkania na etykiety miałam problem znaleźć choć jedną z "normalnym" jak to przystało na śmietanę składem. Oto jedna z nich, zawiera: skrobię
WIĘCEJ >
Ja na diete wege przeszłam jakiś rok temu. Na szczescie moj narzeczony dolaczyl do mnie w niektorkim czasie wiec nei odczulam tego az tak bardzo. Najgorsze w diecie wege jest to, ze sklepy sprzedaja zywnosc wege i tyle. Nic wiecej. Ostatnio trafilam na facebooka VegePaka i tam znalazlam info, ze to bedzie sklep inny niz wszytskie bo bedzie jakis procent ze sprzedazy oddawal na zwierzaki.
nieważne, na jakiej jesteś diecie, reszta („normalnego”) społeczeństwa uważa Cię za kosmitę :p